Chiński cyberatak
Spór o rząd wysp na Morzu Wschodniochińskim podzielił Chiny i Japonię. W tle dyplomatycznych zgrzytów, przepychanek i ostrzeżeń słychać preludium agresywniejszych metod. Wydaje się, że artyleria i bombowce odchodzą do lamusa – w XXI w. wrogie państwo atakuje się sprzed ekranu komputera. Ekonomicznie, bezpiecznie, nowocześnie i, co najważniejsze, osiągając nadrzędny cel: dezorganizację w szeregach przeciwnika. Czasem doprowadzamy biedaka do takiego stanu, że mija dzień, dwa, tydzień… a on wciąż nie jest w stanie otrząsnąć się z szoku. Podobnie musiało być z Japonią, która w minioną środę oświadczyła, że od 11. września strony jej instytucji publicznych, banków i uniwersytetów, są regularnie atakowane przez chińskich hakerów. Metoda DDoS, która polega na przeciążaniu łączy poprzez wysyłanie za ich pomocą wielkiej liczby zapytań, doprowadziła do ujawnienia sprawców – w momencie największego oblężenia 95% zapytań pochodziło właśnie z Chin. Nie wspominając o chińskich flagach umieszczanych na japońskich stronach w ramach trofeum wojennego – gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości.