Quo vadis Morsi?
Kiedy w lutym ubiegłego roku obalano prezydenta Hosniego Mubaraka, nikt nie wiedział czym skończy się egipska transformacja. Dziś, po 16 miesiącach walk wewnętrznych, sporów o władzę i rządów wojska, Egipt powoli schodzi na kurs demokratyczny. A przynajmniej tak głosi nowo wybrany prezydent Mohamed Morsi. Jednak jak na razie kolebce faraonów daleko do politycznej stabilizacji. Prezydent został wprawdzie wybrany w powszechnych wyborach, ale brakuje parlamentu, a wojsko dalej de facto dzierży ster rządów.
A do przejęcia cywilnej kontroli nad państwem droga daleka. Morsi wprawdzie chwali wysiłki Najwyższej Rady Sił Zbrojnych, ale zarówno on, jak i Bractwo Muzułmańskie dążą do przywrócenia równowagi w aparacie państwa. Wojskowi pod przewodnictwem marszałka Tantawiego nie spieszą się jednak z oddaniem władzy. Ciężko sobie także wyobrazić, co stałoby się w Egipcie bez wojskowych rządów, które w jakiś sposób zapewniają stabilność.
Kolejny problem to brak legislatywy, który jest także powodem utrzymywania się wojska przy władzy. Wprawdzie prezydent zwrócił się do swoich urzędników, aby znaleźli legalny sposób przywrócenia parlamentu, który został wcześniej rozwiązany, ale jego wybór w podzielonym politycznie i społecznie kraju nie będzie wcale łatwy.
Dziś wiele zależy od nowego prezydenta. Jeżeli uda mu się doprowadzić do wyborów i dogadać z wojskowymi to z pewnością wzmocni to pozycję Egiptu w rejonie. Ale to dopiero początek – parlament oznacza kolejne polityczne kłótnie i podziały. Do tego dochodzi konieczność obrania stabilnego kursu w polityce zagranicznej, nie wspominając już o kwestii syryjskiej i irańskiej.
Jedynie kwestia czasu jest to kiedy Egipt pojdzie w radykalnie islamskim kierunku. Wtedy CIA zastanowi sie dlaczego wspieralo upadek rezimu Mubaraka