Juwenaliowe niepokorne wspomnienia
Przeszło tydzień temu byłam na Krakowskich Juwenaliach. Był to koncert muzyki alternatywnej w ramach tak zwanych Juwenaliowych Niepokornych. Wydarzenie to już na stałe wpisało się w obchody krakowskiego święta.
Przyznam, że dość długo zwlekałam z tą recenzją, pomimo, że nazbierało się trochę przemyśleń i odniesień do wydarzenia. Jednak, gdy człowiek przestaje być studentem – szybko odwyka od tego wyjątkowo – magicznego klimatu wolności i swobody i już nie czuje takich dreszczy emocji i tych cudownych żądzy wrażeń, które pozwalają nie spać kilka nocy z rzędu i czuć wypełniającą po brzegi ciało – euforię. Niemniej jednak dźwięk i rytm zawsze będzie tym, co sprawia, iż moje serce zaczyna bić mocniej, a do każdego nerwu dociera podwójna porcja adrenaliny. Nie lubię muzyki prostej i przewidywalnej, dlatego smak niepokornych talentów na długo pozostanie w moim sercu, a pamięć jeszcze przez długi czas będzie przywoływać – bliskie duszy nuty i akordy. Może nie wplotłam się już w ten cudowny klimat, wszak skąpana od stóp do głów w klasyczną czerń nie przypominałam już tej szalonej studentki sprzed lat. Uciekła gdzieś awangarda i pozorna niedbałość o strój. Człowiek wchodzi w dorosłe życie i nawet nie wie kiedy umiera w nim dusza niepokornego żaka. Owszem czasem jeszcze daje o sobie znać ten niezwykły czas, zwłaszcza gdy wspomina się stare dobre czasy na zjazdach absolwentów – ale każdy z nas zajęty swoimi sprawami, mający już zwykle rodzinę i prywatne życie odwyka od tego studenckiego wymiaru.
Ale dość ogólników, przejdźmy do sedna wydarzenia czyli samego koncertu. Każdy z występujących zespołów był na swój sposób inny, jedyny w swoim rodzaju. Low-Cut to tradycyjne rockowe brzmienia wzbogacone m.in. saksofonem. W ich twórczości przewijał się indie rock, co nadawało ich muzyce oryginalności i wielowątkowości. Wokal był zdecydowany i surowy, na swój sposób szorstki i oschły. Muzycy nie bali się brudnych dźwięków, chętnie improwizowali oraz w zachwycie oddawali się gitarowym szarżom. Czuło się niezwykły klimat i zew.
Bad Light District postawili na dźwięki bez ograniczeń i eksperymentowanie. Dominowała muzyka nie tekst. Czuło się wyjątkową równowagę i ciągłe balansowanie między formą, a treścią. Było słychać wyjątkowe gitarowe dźwięki, przypominające lata 90 – te, momentami było folkowo i tradycyjnie.
Please The Tress to bogactwo tekstów i muzyki spokojniej, wyciszającej i kojącej zmysły. W ich twórczości można było dosłyszeć echo country, folku i nietypowego progresywnego rocka.
Hatinats dali bardzo dobry koncert był śpiew, gitara i perkusja. Stylistycznie słychać było dream pop, post rock czy klimaty indie rocka.
Dagadana połączyli style przeplatając jazz, folk i elektronikę stworzyli niepowtarzalny język zespołu. Odważne brzmienia, ciepłe wokalizy i nietypowe przetwarzanie muzyki dało ciekawy efekt.
Koncert uświetnił i zakończył swoim niezwykłym występem Czesław Mozil, nadając ciepłej wiosennej nocy ducha poezji i wyrafinowanych – klasycznych dźwięków.